Tytuł oryginalny: Rubinrot
Autor: Kerstin Gier
Seria/cykl wydawniczy: Trylogia Czasu tom I
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 23 maja 2011
Liczba stron: 344
Gwendolyn ma szesnaście lat, dwoje rodzeństwa, oddana przyjaciółkę w
klasie i lekko dziwaczna rodzinę. Z dnia na dzień dowiaduje się, że jest
obdarzona genem podróży w czasie. Drugim podróżnikiem jest niejaki
Gideon – bezczelny, arogancki, choć bosko przystojny młodzian, który
tajną misję najchętniej zachowałby wyłącznie dla siebie. Ale bez
Gwendolyn nie uda mu się misji wypełnić...
Podróże w czasie, niebezpieczeństwa czyhające w najmniej spodziewanym
momencie, miłość, która nie zna granic czasu... ta książka cię
pochłonie. Dla ciebie również czas przestanie mieć znaczenie.
Dzień
się dłuży. Słońce już wysoko na niebie, a choć już dawno powinny pojawiać się
pierwsze kwiaty, na zewnątrz wciąż zalega śnieg. Co nam, bibliofilom, innego
pozostaje prócz zakopania się w poduszkach i kocu z kakałkiem i dobrą książką? No
cóż… Niektórzy mogą się na przykład przenieść do innej epoki, gdzie anomalie
pogodowe nie są na porządku dziennym.
Gwendolyn
czuje się jak mugol w świecie czarodziei. Wielkimi krokami zbliża się dzień,
kiedy jej zarozumiała, „idealna” kuzyna Charlotte spełni wszystkie pokładane
w niej nadzieje i zostanie podróżniczką w czasie. Tu nie ma miejsca na błąd. W
końcu datę jej urodzin wyliczył sam Izaak Newton! No… ale życie lubi
płatać różne figle, a przez życie rozumiem rodziców, którzy chcą bronić
dziecko, za wszelką cenę. Nawet jeżeli oznacza to podanie fałszywej daty
urodzenia. Gdy okazuje się, że to Gwen jest posiadaczką genu podróży w czasie,
całe jej życie staje do góry nogami. I
to nie tylko przez nowe obowiązki, do których nie jest przygotowana oraz
pałającą do niej nienawiścią „nie obdarzoną genem” cześć rodziny, ale też przez
pewnego zarozumiałego przystojniaka, który kompletnie zawrócił jej w głowie.
Bardzo
spodobał mi się pomysł na książkę, gdyż jeszcze nie spotkałam się z literaturą
o podróżach w czasie z tak nowoczesnym do tego podejściem. Widać, że watki i
akcja są niezwykle dopracowane, a fabuła jest złożona. Wydaje mi się, że
książka jest odzwierciedleniem samej pisarki i jej optymistycznego odejścia do
życia. Najbardziej oczarowała mnie nie sama książka i jej główna treść, lecz
postacie, które pokochałam od początku.
Więc
siedzę i czytam jacy to inni mają szczęście i nie mogę się nadziwić autorce.
Jej talent operowania piórem i tworzenia postaci jest wprost niedościgniony. Ironiczne
sytuacje, nie szczypta, lecz cały wór dobrego humoru, nawet w chwilach grozy,
że już nie wspomnę o budowaniu napięcia i, jakże by inaczej, (to co romantyczki
lubią najbardziej xD) intryg miłosnych.
Nie
wiem jakim cudem trafiłam na tą książkę, bo nie jest to jedna z powieści, w
której więcej pochlebstw słyszy się w reklamach nadawanych 24/7 lecz od samych zainteresowanych
oraz obeznanych już z lekturą. Innymi słowy, ta książka jest genialna dzięki
autorce, która tak sprawnie manipuluje słowami tworząc magiczny świat ironii,
humoru oraz akcji, a nie patronatom oraz reklamą, które wpływają (oj… i tu nie
ma co udawać) na psychikę każdego z nas, mówiąc: „To jest genialne. Musisz to
przeczytać. Zakochasz się w tym.” Po czym trafiamy na… „gniot”. W tym wypadku z
ręką na sercu i pistoletem przy głowie (ok… może i nie naładowanym, ale liczy
się koncepcja) obiecuję, że zakochacie się w tej książce i koniecznością jest
wpisanie jej na swoją listę „lektur obowiązkowych wielokrotnego użytku”
Moja ocena: 8/10